Przejdź do strony głównej Zarejestruj się Kalendarz Lista użytkowników Członkowie Teamu Szukaj Często Zadawane Pytania
Oficjalne Forum Blood Wars » Różne » Nasza twórczość » Nasze historie » Psie Pola: Sierociniec » Witamy gościa [Zaloguj się|Zarejestruj się]
Ostatni Post | Pierwszy Nieczytany Post Drukuj | Dodaj Temat do Ulubionych
Zamieść nowy temat Odpowiedz na Post
Przeskocz na dół strony Psie Pola: Sierociniec
Autor
Post « Poprzedni Temat | Następny Temat »
PanCzerwony
Junior Member


Data rejestracji: 09-02-2012
Postów: 12
Klan: Czerwone Bractwo
Rasa w grze: Ssak
Kraina: Moria IV
Skąd: Wawa

Psie Pola: Sierociniec Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

Miłosz jakiś czas krążył dokoła budynku. Nie z chęci zbadania terenu. O tym, że jest bezpiecznie wiedział już po drugim okrążeniu. Teraz tylko podziwiał masywne, kamienne ściany bogato zdobione rzeźbami przedstawiającymi ludzi wykonujących codzienne zajęcia. Obejście budynku dokoła miało zająć mu sporo czasu. Raz, że był zmęczony długą wędrówką po Psich polach, a dwa, że w ogóle nie miał zamiaru się śpieszyć. Urzekała go harmonia i spokój bijące z tych murów. Przejechał wzrokiem w górę podziwiając półkoliste, duże okna pnące się do samego dachu. Cofnął się kilka kroków, żeby przyjrzeć się bliżej gęsto ułożonej, czerwonej dachówce. Niestety sporej części brakowało, podobnie zresztą rzecz miała się z murem, ale ogólna konstrukcja trzymała się dobrze. Czerwone kawałki cegły walały się po ziemi, od czasu do czasu mieszając się z białymi odłamkami kamiennych bloków. Mimo jasnych kolorów ciężko było je dostrzec w ogarniającej wszystko ciemności. W normalniej sytuacji Milosz nie miałby z tym żadnych problemów. Uśmiechnął się smutno, kiedy do głowy przyszła mu myśl, że piesza podróż z Krakowa pod warszawę bez pożywienia nie była ani normalną sytuacją, ani dobrym pomysłem. Westchnął głęboko. Zaraz jednak odepchnął od siebie złe myśli. Wychodził z założenia, że trzeba myśleć pozytywnie i cieszyć się małymi rzeczami. A tę małą radość dawało mu teraz podziwianie budowli.
Kiedy nasycił oczy widokiem dworku, ruszył w kierunku wejścia. Zastanawiał się, jakim cudem budowla ocalała. Wyobraźnia podsuwała mu mnóstwo odpowiedzi. Może dworek został wzniesiony już po wojnie? Jeżeli tak, to na pewno nie przez ludzi. Oni nie są w stanie postawić jakiejkolwiek budowli w tak niebezpiecznej części Psich pól. Jeśli dwór wzniosła jakaś inna rasa, to pozostawało pytanie po co? I dlaczego teraz stoi pusty? Może mieszkała tu grupa ocalałych, ale zrobiło się zbyt niebezpiecznie i musieli się wynieść? Najbardziej prawdopodobnym wydawało mu się przypuszczenie, że budowla po prostu miała szczęście i dzięki temu przetrwała wszystkie, okoliczne bitwy.
Przekroczył trzy stopnie wylane w kształt owalu. Przyglądał sie jeszcze chwilę niewielkiej kolumnadzie zamkniętej półkolistym sklepieniem ganku, by po chwili znaleźć się przy masywnych skrzydłach drzwi. Lakierowane drewno trzymało się zaskakująco dobrze. Pierwotny właściciel tego budynku musiał mieć ciekawe upodobania, każąc w dwudziestym pierwszym wieku zamontować na drzwiach okrągłe kołaty. Miłosz zbadał je z uwagą, po czym przesunął wzrok w prawo. Widok mosiężnej, zaśniedziałej tabliczki przytroczonej do ściany zdziwił go nieco. Szczególnie, że na jej powierzchni starannie wygrawerowano napis: "My też żyliśmy, śmialiśmy się i kochaliśmy". Coś zaświtało mu w pamięci. Gdzieś już widział coś podobnego. Oświecenie przyszło znienacka. To szpital dla chorych umysłowo. Widział kilka z podobnymi inskrypcjami na terenie całej Europy. Nigdy nie interesował się tematem, ale wyobrażał sobie, że to wielka myśl jakiegoś sławnego psychiatry. Może nawet noblisty sprzed wybuchu wojny? Nagle, kontem oka dostrzegł zarys dobrze znanego mu kształtu. Odwrócił wzrok w prawo. Nie mylił się. Niedaleko budynku ktoś urządził prowizoryczny cmentarz. Powiązane czym się dało krzyże, wykonane z zeschłego drewna –prawdopodobnie tego samego, które pozostało po okolicznym lesie –miały nie więcej jak kilka lat. A to mogło oznaczać tylko jedno.
Zarówno nekropolia, jak i sam azyl napawały Miłosza taką ciekawością, że postanowił nie czekać ani chwili dłużej. Pociągnął za klamkę. Drzwi trzasnęły głucho i ugięły się pod silą mięśni wędrowca, ale nie ustąpiły. Zamknięte. Pomyślał. Dziwne. Skoro ktoś zamknął drzwi... Uśmiechnął się drapieżnie. Sięgnął do kieszeni kurtki i wydobył z niej dziwny przedmiot przypominający połączenie klucza i scyzoryka. Podobnie, jak kieszonkowy nożyk, miał kilka wysuwanych końcówek. Milosz obejrzał uważnie zamek i umieścił wytrych w dziurce od klucza. Po kilku sekundach zasuwa zamka przesunęła sie z trzaskiem. Włamywacz, zadowolony z siebie, uchylił jedno z ciężkich wrót. Skrzypnęły głośno, jak by błagając o kroplę oliwy. Miłosz nienawidził na tym świecie dwóch rzeczy. Pająków i skrzypienia czegokolwiek. Nie zdążył sobie tego nawet przypomnieć bo przez najbliższe minuty myśli miała mu zaprzątać zimna lufa obrzyna, która właśnie dotknęła jego czoła..
-Nawet nie drgnij! - Nakazał stanowczo wysoki głos z ciemności. Miłosz rozszerzył źrenice tak mocno, jak tylko pozwalał mu na to kondycja, ale zdołał dostrzec tylko zarys drobnej -być może dziecięcej- sylwetki. Broń drżała w rękach napastnika wydając cichy stukot luźnych już części. Miłosz pomyślał, że nie raz już wystrzeliła i już nie długo postrzela. Samo drżenie rąk strzelca odebrał raczej jako przejaw braku siły, a dopiero potem strachu..
- Trudno nie drżeć będąc w mojej sytuacji. - Powiedział zupełnie poważnie.
- Coś ty za jeden? - Dopytywał się głosik.
- Jestem zwykłym wędrowcem. Chciałem tu odpocząć jakiś czas i schronić się przed nadchodzącą burzą piaskową, ale skoro zajęte to poszukam gdzieś indziej.
Przybysz chciał się odwrócić i odejść, ale wysoki głos skutecznie odwiódł go od tego pomysłu.
- Stój w miejscu do ciężkiej cholery! - Ryknął, po czym zapytał już spokojnie - co o tym myślisz?
- Gość nie wygląda mi na zwykłego wędrowca. Trzeba być ostro popieprzonym, żeby samemu po Psich Polach łazić. Nie ma nawet kałacha. Do tego ma na sobie czerwoną kurtkę i jasne spodnie. Świetny kamuflaż w ciemności.
Miłosz dopiero teraz dostrzegł ruch w cieniu. Głos dobiegał od strony zamkniętego skrzydła wrót, a właściciel tonął w głębokim cieniu.
- Może to szpieg łowców niewolników? - Zastanawiał się osobnik z bronią.
- Albo jakiś kundel z Otwocka pobłądził w drodze na posterunek.
- To jedna cholera. Tak czy inaczej nie możemy ryzykować.
Miłosz znajdował się w -delikatnie mówiąc- niekomfortowej sytuacji. Z rozmowy napastników wnioskował, że jego przyszłość nie rysuje się kolorowo. Jasnym było, że chłopaki nie mieli więcej jak szesnaście lat, ale to wcale nie poprawiało sytuacji. Wręcz przeciwnie. Już wyobrażał sobie napis na płycie nagrobnej: TU LEŻY MIŁOSZ. FRAJER KTÓRY DAŁ SIĘ ZALATWIĆ DWUNASTOLATKOWI NA ŚRODKU PUSTKOWIA.
- Mrówa przeszukaj go. Tylko ostrożnie. - Rzucił chłopak z bronią. - A ty spróbuj głębiej westchnąć, a Wagrole rozwleką resztki twojego mózgu po okolicy.
Mężczyzna nie widział twarzy chłopaka, ale czuł na sobie jego ciężkie spojrzenie. Nie drgnął kiedy z cienia wyłoniła się mała, chuda postać. Dostrzegł, piegowatego, brudnego blondynka ubranego w porwane spodnie dresowe i brązowy, za duży kożuch. Chłopaczek niepewnie obmacał nogawki Miłosza. Dłonie mu drżały równie mocno jak strzelba, którą trzymał ten drugi. Dobrana para, pomyślał Miłosz. Wyobraził sobie dwa ratlerki stojące naprzeciw dobermana. Wizja była o tyle nie trafiona, że małe, trzęsące się pieski nie mogły wykorzystać wielkiego kalibru, którego chłopak nie zawaha się użyć.
Mrówa był pewien, że przybysz w czerwieni za chwile szybkim ruchem skręci mu kark. Nie mógł pozbyć się tego uczucia. Nie wiedział, czemu tak jest. Po prostu to czół. Nie pocieszała go ani trochę myśl, że zaraz po tym Suchy rozwali mu łeb. Mimo pewności, nie mógł pokazać Suchemu –ani samemu sobie –że nie jest takim twardzielem, jakiego zgrywa na co dzień.
Kiedy stwierdził, że nogawki mężczyzny nie skrywają żadnych, niebezpiecznych przedmiotów, postanowił być bardziej stanowczy. W końcu miał jeszcze głowę na swoim miejscu, więc chyba nic mu nie groziło. Dokładnie obejrzał kurtkę i zbadał kieszenie.
-Jest czysty. - Zawołał wracając do cienia.
-Nie ma nawet zakichanego kolta?
-No przecież kurwa mówię.
-Dobra. Goń po linę, a ty do środka! -Zakomenderował chłopak z bronią. Rozległ się cichy tupot stup.
Miłosz odetchnął z ulgą. Perspektywa rozwleczenia jego ciała przez mutanty odsunęła się nieco, ale widmo uwięzienia przez przerażone i uzbrojone po zęby dzieciaki, wcale nie nastrajało go optymistycznie. Wszedł do środka, a drzwi za nim zamknęły się. Słyszał, jak chłopak okrąża go, po czym dostrzegł rozbłysk światła wychodzący wąskim snopem zza jego pleców. Latarka. Pomyślał.
-Ruszaj przed siebie! Nakazał chłopak. Miłosz bez słowa wykonał rozkaz. Nawet nie sprawdzili czy jestem sam. Musieli mieć niebywałe szczęście, że udało im się przeżyć na środku Psich Pól. Pomyślał ponuro, ale z zadumy wyrwał go nieprzyjemny powiew wiatru, smagający przez chwilę jego plecy. coś zazgrzytało. Nie był jednak pewien. Zmysły mogły go zwodzić. Był bardzo zmęczony.
-Jest sam. -Oznajmił kolejny, dziecięcy głos. Chwilę zajęło, nim Miłosz otrząsnął się z zaskoczenia. Uśmiechnął się pod nosem. Może to, że żyją to nie zasługa ślepego losu?. Nie dostrzegł trzeciego chłopaka. Było ciemno, ale powinien zauważyć choć zarys sylwetki. Wtedy przypomniał sobie chłód na plecach i zgrzyt zamka. Dzieciak wszedł z zewnątrz. Mały musiał obserwować go z ukrycia. Mężczyzna w czerwieni poczuł się nieco niepewnie. Albo był bardziej zmęczony, niż mu się wydawało, albo dzieciaki są dobrze przygotowani i bardzo cisi. Wolał myśleć, że to wycieńczenie.
W środku roznosił się odór stęchlizny i skrzepłej krwi. Duchota była niemal namacalna. Miłosz wyobrażał sobie przysłowiową siekierę wiszącą tuż nad jego głową.

Chłopak prowadził Miłosza korytarzem. Nie śpieszyło mu się. W słabym świetle latarki dobiegającym zza pleców więzień dostrzegał liczne plamy zaschłej krwi szpecące podłogę, ale po zapachu wnioskował, że jest ich znacznie więcej niż tylko te w zasięgu wzroku. Szpital nie był taki długi, jak Miłoszowi się wydawało. Nie minęło wiele czasu, a znaleźli się koło recepcji. Wędrowiec widział wyraźnie że korytarz rozszerza sie po bokach i układa chyba w kształt owalu. Ominęli łukiem coś, co przypominało ladę. W pewnym momencie dzieciak kazał mu się zatrzymać i oświetlił grubą kratownicę.
-Otwieraj. -Zakomenderował. -Nie są zamknięte.
Miłosz otworzył bez namysłu. Na końcu korytarza dotarli do szybu windy. Nie miało prawa być tu prądu, to też skorzystanie z dźwigu nie wchodziło w grę. Chłopak z bronią okrążył ostrożnie więźnia i stanął po jego prawej stronie. Mężczyzna w czerwieni wytężył wzrok tak mocno, jak tylko potrafił. Korciło go, żeby spuścić trochę krwi i wyostrzyć zmysły. Już podnosił palec do ust, kiedy targnęły nim wątpliwości. Był już i tak wyczerpany. Może nie na skraju, ale przeprawa przez martwe pustkowie dała mu się mocno we znaki. Musiał jak najszybciej odzyskać siły. Marnowanie energii tylko po to, żeby poczuć się nieco pewniej było bez sensu. Wydawało się, że dzieciak większej krzywdy mu nie zrobi. Z drugiej strony pokusa spokoju i pewności wszystkiego, co się dzieje do koła była ogromna. W stanie nadwrażliwości ciemność nie miała znaczenia. Nie musiał widzieć zupełnie nic. Potrafił wyczuć i odróżnić setki zapachów. Sam węch wystarczył mu do ocenienia odległości od napastnika, czy przedmiotu. Słuch rejestrował najcichszy dźwięki układając je w wyobraźni w przedmioty, lub postacie, które je wydawały. Było to niemal boskie uczucie. Uzależniające jak narkotyk, dające pewność otaczającego świata. Jeżeli mógł sobie na to pozwolić, praktycznie nie wychodził z tego stanu. Niestety teraz nie mógł.
Światło latarki oświetliło białą ścianę. Od razu się Miloszowi nie spodobała. Ciężko było dostrzec to w słabym świetle żarówki, ale mur w tym miejscu był bielszy. Jakby nowszy. Oczywiście granica pomiędzy ciemniejszą, a jaśniejszą częścią została skrzętnie zatarta, jednak im bliżej windy, tym czyściej. Coś Miłoszowi mówiło, że ten kawałek ściany nie był uwzględniony w planach budynku. Został raczej dobudowany przez nowych mieszkańców. Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem. Pomysł na kryjówkę bardzo dobry i jak na te warunki świetnie wykonany. Fakt faktem, prowizoryczna ściana w dziennym, świetle zostanie od razu zdemaskowana, ale nie ma to większego znaczenia. Słońce przecież nie wyszło od dziesięciu lat.
Chłopak włożył dłoń w jedną z dziur. Coś zazgrzytało i z hukiem opadło na ziemię. Mały po raz drugi zaszedł Miłosza od tyłu i przystawił lufę do pleców.
-Pchaj. -Polecił. Więzień nie zadawał pytań. Jako, że udało mu się rozgryźć ukryte przejście doskonale wiedział, co ma robić. Ostrożnie obrócił ścianę robiąc przejście i wolno wszedł do środka. Chłopak podążał za nim krok w krok. Znaleźli sie na klatce schodowej. Młody ustawił ścianę w pozycji wyjściowej, po czym podniósł z ziemi długi, metalowy rygiel i wsunął w zasuwy. Drzwi były zamknięte.
-Patrz pod nogi. -Ostrzegł chłopak. -Jak nie będziesz ostrożny, to się zabijesz. -Miłosz nie widział twarzy dzieciaka, ale gotów był przysiądź, że pojawił się na niej szyderczy uśmiech.
Wolno schodzili w dół. Podziemny parking to, to raczej nie będzie. Szpital za mały. -zastanawiał się więzień wyobrażając sobie to, co może znajdować się na końcu schodów. Może jakaś piwnica? Miłosz od razu przypomniał sobie jeden ze szpitali w Wielkiej Brytanii. Tam trzymała go banda łowców niewolników, razem z innymi biedakami. W starej pralni w podziemiach zrobili więzienie. Nigdy nie odrażał go widok ludzkich ciał, ale z niechęcią wspominał ludzkie głowy poupychane w zardzewiałych pralkach. łowcy niewolników, to jednak ścierwa. Od jednego chłopaka, którego przykuli obok... Jak on miał na imię? Jakoś na "c". Charles? Tak! Charlie "Skoczek" Green. Tak. Powiedział Miłoszowi, że jak kobiety są już za stare, żeby je sprzedać do burdelu, to podrzynają im gardła i spuszczają krew, żeby sprzedać konowałom leczącym na polach. Do transfuzji. Mężczyzn czasem torturują i gwałcą. Od tak. Dla zabawy. Kobiet oczywiście nie mogą, bo towar używany taniej schodzi w domach rozpusty... Ehh. Westchnął głęboko. Aż wzdrygnął się na samo wspomnienie. musiał szybko znaleźć sobie inny temat do rozmyślań. Chyba zwolnił nieco mimowolnie, bo wbijająca się w plecy lufa obrzyna przypomniała mu brutalnie, że nie jest na spacerze. No właśnie. Te dzieciaki.. Do tej pory nie mógł wyjść z podziwu, jak dobrze radziła sobie trójka gówniarzy w warunkach, w których ginęły setki ludzi. Na kompletnym pustkowiu bez wody i pożywienia, pełnym krwiożerczych bestii. Musieli być tu naprawdę długo, bo chłopak, który go prowadził szedł niemal na pamięć. Miłosz minął na swojej drodze spalone wioski, miasta obrócone w gruzy, wraki samochodów, samolotów i maszyn wojskowych, oraz wiele pól bitew gęsto usłanych trupami. W tym, nieprzystosowanym do życia świecie, w którym codziennie ginęli przedstawiciele różnych ras i profesji. Żołnierze, łowcy, traperzy, paladyni, czy kupcy. A tu, w małej oazie niedaleko Otwocka mieszkała grupka sprytnych dzieciaków. O wiele sprytniejszych niż wszyscy martwi wojownicy razem wzięci. Miłosz poczuł nagły przypływ szacunku. Uśmiechnął się ciepło.

Wędrowiec rozpatrywał dwie kwestie. Na pewno nie pomylił się w jednej. Schody prowadziły jeden poziom pod ziemię. Na ich końcu czekał wąski korytarz zakończony kratownicą. Żadnych drzwi, za którymi mógłby czekać jakiś parking, czy pralnia. Czekał za to Mrówa. Siedział przy niewielkim, drewnianym biurku stojącym nieopodal kratownicy. Nogi skrzyżował na blacie tak, jak by chciał zademonstrować Miłoszowi, kto tu rządzi. W dłoniach trzymał dużą, grubą świecę. Skąd dzieciaki wzięły coś takiego, pozostawało tajemnicą. Miłosz widział już wcześniej tego typu pomieszczenia. To piętro z izolatkami. Za kratami powinny znajdować się jeszcze jedne drzwi skrywające korytarz z szeregami pomieszczeń. Prawdopodobnie tam urządzili sobie miejsce zamieszkania. W zasadzie mógł od razu na to wpaść.
Mrówa wstał i podniósł z ziemi solidny kawałek alpinistycznego sznura.
Skąd oni brali te wszystkie rzeczy? Lina do wspinaczki to sprzęt wojskowy. Bardzo trudno dostępny dla mieszkańców Psich pól. Mali mieszkańcy tego wariatkowa strzegli jakiejś małej tajemnicy.
Chudzielec podszedł bliżej. Mrówa zniknął za plecami Miłosza. Przybysz począł jak sznur obwiązuje się wokół jego dłoni i zaciska. Kiedy dzieciaki uznały, że węzeł jest wystarczająco mocny, wprowadzili więźnia na teren izolatek. To, co Miłosz ujrzał za grubymi, metalowymi drzwiami wprawiło go w osłupienie. Nie chodziło już nawet o cuchnący, porośnięty grzybem i pleśnią, wilgotny korytarz oświetlony kilkoma grubymi świecami. Nie szło też o przeżarte korozją, śmierdzące wraki pozostałe po drzwiach poszczególnych cel. Kiedy prowadzili Miłosza korytarzem, nie potrafił oderwać wzroku od małych okienek wmontowanych we wrota sal. Wyglądały z nich głowy brudnych, nastolatków. Wygłodzonych i chorych. Naliczył czternaście. Czternaście par oczu wbijało w niego ciężkie, ołowiane spojrzenia. Dopiero kiedy przyjrzał się im uważniej, kiedy poskromił ogarniający go szok, w dziecięcych oczach dostrzegł strach. Bały się go. Tak jak bały się każdego skrzypnięcia dochodzącego z góry. Obawiały się, żeby coś co je wydaje nie dostało się do ich schronienia. Dziś jednak się dostało. Miłosz był dla nich potencjalnym zagrożeniem życia.
Na końcu korytarza stała pusta cela. Drzwi miała tak skorodowane, że nie stanowiły już żadnej ochrony. Ktoś je wymontował i postawił obok. Więzień w lot domyślił się, że w szeregach mieszkańców nie działo się dobrze. Ściany i podłoga pokryte były postrzępionym i pożółkłym materiałem. Prawdopodobnie była to jedna z izolatek, dopóki ktoś nie zerwał ze ścian miękkiego materiału dźwiękochłonnego. Na tylnej ścianie powieszono kaftan bezpieczeństwa, a niżej przytroczono grube kajdany. Pokój gościnny dla nieproszonych gości, albo szpiegów z Otwocka. Pomyślał ponuro Miłosz. Domyślił się, że pierwotnie miał służyć do uwięzienia kogoś z mieszkańców tego budynku. Przyszedł mu do głowy obraz grupy zagłodzonych, zastraszonych ludzi ukrywających się w podziemiach szpitala psychiatrycznego. Osaczonych. Mogących umrzeć w każdej chwili. Czy to z rąk łowców niewolników, zwyczajnych bandytów, piratów, wampirów, czy innego ścierwa włóczącego się po Psich Polach. W takich warunkach nie trudno było postradać rozum. A jeśli już do tego doszło, takiego szaleńca umieszczano tu. Wtedy dotarło do Milosza, że ukryte drzwi, ta cela i świece, lina i to, że dzieciaki wciąż żyją, nie mogło być w całości ich zasługą. Musiało tu być przynajmniej kilkoro dorosłych. Tylko gdzie się podziali?
Wprowadzono go do loszku. Chudy chłopak o brązowych włosach, ubrany w jasną, wytartą kurtkę nie przestawał w niego celować. Mrówa złapał za łańcuch i skrępował Miłoszowi stopę. Za każdym razem, kiedy dotykał mężczyzny w czerwieni -czy to przy rewizji, czy teraz- czuł jakieś dziwne uczucie. Nieokreślone ciepło. Gdzieś głęboko w środku. Wyobrażał sobie że tak się czuje człowiek, kiedy naje się gorącą zupą, czy napcha brzuch kurczakiem, albo kaczką! Dopiero teraz poczuł jak bardzo jest głodny. Szczęk łańcucha sprowadził go na ziemię. Nie chciał dłużej przebywać w pobliżu tego dziwnego faceta. Bał się go. Już chciał wyjść, ale chłopak z bronią miał dla niego jeszcze jedno zadanie.
-Nałóż mu kaftan. -Nakazał spokojnie.
-Suchy, po cholerę. Przecież go związaliśmy.
-Facet nie ma broni. -Suchy tłumaczył cierpliwie. -żadnej kamizelki, ani kamuflażu.
-Co z tego? Dla nas to chyba lepiej?
-Nie bardzo. -Zaprzeczył dowódca. -Mimo braku jakiegokolwiek wyposażenia łazi sam w cholernym centrum pustkowia. Albo jest ostrym świrem, albo niesamowitym twardzielem.
-Albo jest po prostu głupi i ma zajebistego fuksa. -Skwitował Mrówa.
-Tak czy inaczej nie będziemy ryzykować.
Blondyn kiwnął głową i chwycił kaftan.
-Posadzimy przy nim Chudzinę, niech go dodatkowo pilnuje.
-Teraz po woli uwolnię ci ręce - tłumaczył Mrówa - jeśli spróbujesz czegoś głupiego, Suchy rozwali ci czaszkę.
-Nie spróbuje.
Po chwili Miłosz siedział w kącie swojej celi mocno skrępowany szpitalnym kaftanem. Suchy jeszcze długo obserwował go i upewniał się, czy aby na pewno nie ma możliwości się uwolnić. Dopiero kiedy nie miał najmniejszych wątpliwości, odłożył broń.
-Co macie zamiar ze mną zrobić? -Miłosz zapytał spokojnie. Jego głos przerażał chłopaka. Był pusty. Zupełnie bez emocji. Facet nie bał się ani troszeczkę. Dlaczego? Nie był ani wampirem, ani wilkołakiem. Gdyby tak było nie dał by się tu tak spokojnie przyprowadzić. Nie wyglądał też na mutanta, ale cholera wie. A może to tylko psychologiczna gra? Może jest przerażony jak wszyscy diabli, ale nie daje tego po sobie poznać, żeby dzieciaki nie zyskały nad nim jeszcze większej przewagi? Może wyczekuje tylko na moment w którym czujność Suchego osłabnie? Analizował w myślach postawę więźnia. O cokolwiek by w tym nie chodziło, Chłopak też nie miał zamiaru okazać strachu. Panował nad sytuacją. Na pewno panował...
-Jeszcze nie wiem. Ustalimy z całą grupą. Jednak na twoim miejscu nie spodziewałbym się za wiele.
Miłosz milczał. Przez chwile obydwoje wbijali w siebie badawcze spojrzenia, po czym mężczyzna w czerwieni oparł się wygodnie o ścianę i westchnął głęboko.
-Dobra. To wy dzieciaki radźcie, a ja się chwile prześpię. Jak by mnie kto potrzebował, to na razie nigdzie się nie wybieram.
Spokój nieznajomego budził nie tylko niepokój, ale mocno irytował chłopaka.Czyżby myślał, że ma jakiekolwiek szanse się stąd wydostać żywy? Jeśli tak, to tylko po jego trupie. Wyciągnął z kieszeni spory kawałek kredy o narysował białą linię na podłodze.
-Słuchajcie! -Głowy dzieciaków wychyliły się z okienek. -Nikomu nie wolno przekroczyć białej linii. To nie są żarty. Jest podejrzenie, że to bardzo niebezpieczny człowiek, więc potraktujcie to poważnie.
Dźwiękochłonne materiały świetnie spełniały swoją rolę, ale przez otwarte okienka wydostało się nieco dźwięku. Tylko Miłosz usłyszał cichutkie szepty, ale nie potrafił zrozumieć słów.
-Szuler, Zygmunt, Messi i dziewczyny, lecimy do kibelka na zebranie. Mamy sporo do obgadania.
Miłoszowi wydawało się, że usłyszał wysoki, dziewczęcy głosik szepczący coś jakby: "zaczekaj". Jego przypuszczenia sprawdziły się, kiedy jedne z drzwi celi otworzyły się gwałtownie, ale zupełnie bezszelestnie. Niesamowicie cwane dzieciaki. Pomyślał. Tak stare drzwi powinny skrzypieć jak rozstrojony stradivarius, a skoro tak nie jest, to ktoś spędził wiele czasu, żeby wyczyścić na błysk i naoliwić zawiasy. Wszystko po to, żeby pozostać cichym i niewykrywalnym.
Na środku korytarza stanął młody chłopczyk. Wyglądał na nie więcej niż siedem lat. Miał na sobie niebieski, gruby sweter i za długie jeansy wciągnięte w zimowe buty. Zaraz za nim wybiegła drobna piętnastolatka o jasnorudych, przetłuszczonych włosach. Złapała dzieciaka za ramiona i próbowała ściągnąć z powrotem, ale ten nie miał zamiaru się ruszyć.
-Dawid przestań. Wracamy do siebie. -Powiedziała delikatnie, acz stanowczo.
-Ja też chcę z wami iść na naradę. Mogę? -Zmarszczył brwi. Bojowa mina w wykonaniu tego chłopaczka wydawała się Miłoszowi przekomiczna. Aż uśmiechnął się pod nosem.
Suchy podszedł do chłopaka i położył mu rękę na ramieniu.
-Mam dla ciebie ważniejsze zadanie.
-Naprawdę? Jakie?! -Twarz dzieciaka rozpromieniła się. Aż palił się do działania.
-Po pierwsze biegnij do tunelu. Tylko cichutko jak mysz. Powiedz Chudzinie, niech zabezpieczy wlot i przyjdzie do mnie.
-Tak jest! -Chłopczyk zasalutował. Chciał wyglądać jak prawdziwy bojownik, ale w wykonaniu siedmiolatka oddawanie honorów przełożonemu wyglądało niezwykle zabawnie. Dziewczyna stojąca za jego plecami uśmiechnęła się. Suchy ledwo utrzymał poważny wyraz twarzy. Nie mógł dać Dawidowi do zrozumienia, że nie traktuje go poważnie.
-Doskonale wiesz -kontynuował -że Celina jest chora. Justyna idzie z nami na zebranie, więc ty i Aneta musicie się nią zaopiekować. Jej zdrowie jest ważniejsze niż nasze gadki. Więc, jak tylko powiadomisz Chudzinę dopilnuj, żeby małej niczego nie zabrakło.
Dawid popatrzył w kierunku jednej z cel. Przez uchylone drzwi dostrzegł tylko fragment koca, pod którym leżała dziewczyna. To wystarczyło by ogarnęło go silne poczucie obowiązku. Popatrzył chłopakowi prosto w oczy i kiwnął głową.
-Nie odstąpimy jej na krok!
Aneta popatrzyła na Suchego i uśmiechnęła się ciepło. Ten kiwnął głową. Przyjął podziękowania.
-Ten ze spluwą ma tu ogromny autorytet. -Miłosz wyszeptał w przestrzeń. -Prawdopodobnie on trzyma to wszystko w kupie. Niesamowite dzieciaki nie sądzisz?
Odpowiedziała mu cisza.
-Tak. To prawda. -Dodał. Kiedy wyznaczone osoby zniknęły za drzwiami, cele natychmiast zamknęły się ukrywając swoich lokatorów. Więzień ułożył się wygodnie. Poczekamy, zobaczymy.

C.D.N

__________________
"Ludzie oszukują się tak często, że gdyby im za to płacili, mogliby się spokojnie utrzymać"
Stephen King
13-02-2012 10:31 PanCzerwony jest offline Szukaj postów użytkownika: PanCzerwony Dodaj PanCzerwony do Listy kontaktów
Ranke
Lord


images/avatars/avatar-4468.gif

Data rejestracji: 21-01-2007
Postów: 344
Klan: Blue Dragon
Rasa w grze: Kultysta
Kraina: Necropolia IX; Necropolia XI
Skąd: Wrocław

Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

Hmm, bardzo fajny klimat calego fragmentu. Bardzo lubie takie sugestywne opisy roznych opuszczonych, strasznych miejsc znajdujacych sie na pustkowiach. Oddales klimat powojennego swiata, gdzie po polach biegaja mutanty i krwiozercze stworzenia, gdzie trzeba walczyc o kazdy dzien zycia.
Tym bardziej interesujaca wydaje sie taka grupka zyjaca sprytnie i kryjaca sie przed wszystkimi, zwlaszcza, ze sa to dzieci.
Nasz glowny bohater i jego spokoj wydaja sie o tyle ciekawe, ze nie wiadomo czy jest czlowiekiem czy tez innych stworzeniem, a jesli czlowiekiem to co pozwalalo mu tak dlugo przezyc, jesli, wedlug slow dzieciakow, nie ma przy sobie zadnej broni, ani nawet 'zbroi'.
Jest intrygujaco, nieco strasznie i nieco smutno, patrzac na biedne dzieciaki. Ale rowniez wciagajaco, wiec czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy!

PS Przepraszam za brak polskich znakow, ale pisze ze szkoly, a tutaj jakos nie mam ochoty zmieniac jezyka na komputerze na polski ;p

Wijka

__________________
R1 - była Ranke, S_L i VVV.
R12 - była Blair, Blue Dragon.
R18 - Lucienne
http://forum.bloodwars.pl/thread.php?threadid=196523 - Oblężenie literackie Wink
15-02-2012 00:40 Ranke jest offline Strona domowa Ranke Szukaj postów użytkownika: Ranke Dodaj Ranke do Listy kontaktów
PanCzerwony
Junior Member


Data rejestracji: 09-02-2012
Postów: 12
Klan: Czerwone Bractwo
Rasa w grze: Ssak
Kraina: Moria IV
Skąd: Wawa

Autor tematu Temat rozpoczęty przez PanCzerwony
Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

Dzięki za dobre słowo. Cieszę się, że ta historia ma w Twoich oczach potencjał. Za jakiś czas wrzucę kolejny fragment, może dzięki niemu uda się nieco bardziej polubić głównego bohateraSmile

__________________
"Ludzie oszukują się tak często, że gdyby im za to płacili, mogliby się spokojnie utrzymać"
Stephen King
15-02-2012 08:52 PanCzerwony jest offline Szukaj postów użytkownika: PanCzerwony Dodaj PanCzerwony do Listy kontaktów
Struktura drzewiasta | Struktura tablicy
Przejdź do:
Zamieść nowy temat Odpowiedz na Post
Oficjalne Forum Blood Wars » Różne » Nasza twórczość » Nasze historie » Psie Pola: Sierociniec

Oprogramowanie Forum: Burning Board 2.3.6, Opracowane przez WoltLab GmbH