Przejdź do strony głównej Zarejestruj się Kalendarz Lista użytkowników Członkowie Teamu Szukaj Często Zadawane Pytania
Oficjalne Forum Blood Wars » Różne » Nasza twórczość » Nasze historie » Rozdiał III powieści - proszę o opinie i zwracanie uwagi » Witamy gościa [Zaloguj się|Zarejestruj się]
Ostatni Post | Pierwszy Nieczytany Post Drukuj | Dodaj Temat do Ulubionych
Zamieść nowy temat Wątek jest zamknięty
Przeskocz na dół strony Rozdiał III powieści - proszę o opinie i zwracanie uwagi
Autor
Post « Poprzedni Temat | Następny Temat »
Inkwizytor
Full Member


Data rejestracji: 15-08-2006
Postów: 60
Skąd: Duszą z Torunia

Rozdiał III powieści - proszę o opinie i zwracanie uwagi Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

Rozdział III
Cienie Zakonu

– Znakomicie, Sylvestriuszu. Widzę, że nie zasypujesz gruszek w popiele.
Wielki Generał Inkwizycji obrócił się powoli. Był w swoim gabinecie Regenta na Palatynie – pałacu Imperatora. Właśnie skończył nadawać telepatyczny rozkaz. Za nim stał wysoki śniady młodzieniec o czarnych włosach i oczach ubrany w czerwoną bogato zdobioną szatę. Jego długie palce były zakończone szkarłatnymi szponami. Jeszcze przed paru sekundami go tu nie było.
– Mam nadzieję, że ty wypełniłeś swoje zadanie, Azadaraku? – spokojnie odparł Penetralis.
– Rzecz jasna. Złamanie umysłu tego dziadygi i zapanowanie nad jego duszą było dziecinnie proste. Co prawda ma dość silną wolę, ale teraz choroba go osłabiła. Mój podwładny kontroluje go w tej chwili w moim zastępstwie. Będzie wykonywał wszelkie twoje polecenia – młodzieniec uśmiechnął się, ukazując rozdwojony język.
– Doskonale – Regent usiadł na krześle za swoim biurkiem i wskazał Azadarakowi gestem siedzenie po drugiej stronie.
– Pozostaje kwestia samej akcji. Na jaką pomoc od waszych mogę liczyć? – spytał się inkwizytor.
– No... Oczywiście... Tak... Pomoc przybędzie... – odpowiedział Azadarak nie patrząc na rozmówcę.
– Proszę o konkretne dane – Penetralis był nieustępliwy.
– Dwa tysiące.
– Słucham? Zdawało mi się, że usłyszałem ,,dwa tysiące”? – odpowiedział Regent.
– Trzy tysiące. Na pięciu statkach. To naprawdę wszystko, co możemy zagwarantować – młodzieniec pokręcił głową.
– Może być. Plan ataku i klęski jest dla was jasny?
– Jak ognie Hadesu – Azadarak wyszczerzył się w uśmiechu.
– Świetnie. Traktat zostanie podpisany, jak tylko nowy Imperator przyjmie wasze oficjalne poselstwo.
– Doskonale. Zawsze myślałem, że inkwizytorzy to nadęci idioci, ale z tobą interesy robi się nad wyraz przyjemnie – Azadarak wstał z krzesła.
– Niech prowadzi cię Mroczne Światło, Wasza Imperatorska Mość.
– Ciebie też. Jeżeli naprawdę ci tak na tym zależy – odrzekł Generał.
Azadarak stanął na środku gabinetu. Wciągnął głęboko powietrze. Z jego pleców wystrzeliły dwie niewyraźne ciemne plamy i w tej samej chwili zniknął.
Inkwizytor pokiwał głową i podszedł do okna aby je otworzyć i usunąć odór siarki unoszący się w pokoju.


Ośmioosobowy oddział Inkwizycji składający się z asesora Androssa, śledczego Dealiste, konstabla Metava, mentata Autema i czterech łowców czarownic, w milczeniu podążał konno traktem, zbliżając się do skrzyżowania dróg. Na czele jechali Andross i Dealiste. Nagle dowódca odezwał się:
– Zapewne dostrzegliście ten oddział legionistów podążający w naszą stronę, bracie śledczy.
– Tak jest – beznamiętnie odparł Dealiste.
– Przypominam, że jedziemy, aby obronić ludność przed stadem wilkołaków.
Oba oddziały zetknęły się na samym skrzyżowaniu. Legioniści podążali z południowego zachodu, inkwizytorzy i ich podwładni z południowego wschodu, a droga prowadziła na północ.
Żołnierzy było około pięciuset, więc faktycznie łatwo było ich zauważyć. Dowódca, starszawy trybun o wyglądzie weterana, zatrzymał oddział.
– Pochwalony, Wasze Wielebności! – krzyknął. – Skąd i dokąd Bóg prowadzi?!
– Na wieki wieków – odparł Andross. – Jesteśmy z Daborum W pewnej wiosce, na północ stąd, zauważono watahę wilkołaków. Idziemy ją unieszkodliwić.
– Aaa... na akcję – oficer uśmiechnął się, co przy jego pooranej bliznami twarzy czyniło dość paskudne wrażenie. – My wycofujemy się z twierdzy Emina wgłąb kraju. Co jakiś czas wymienia się jedną lub parę kohort obsady. Teraz przyszła nasza pora, aby wylegiwać się i popijać zacne trunki w jakiejś spokojnej mieścinie, co nie chłopaki?
Legioniści gromko wyrazili swój entuzjazm.
– Ale, ale – znów się odezwał ich dowódca. – Przecież mamy po drodze z Waszymi Eminencjami! Świetnie! Miło będzie posłuchać, co tam się dzieje w Daborum! Czy stary Terricus ciągle często zagląda do kieliszka?
– Zdarza się – odrzekł Joannes. Wtem inkwizytor dostrzegł kątem oka, co robi Dealiste. Śledczy trzymał w dłoni ukrytej w rękawie rzucawkę i najwyraźniej miał zamiar zabić imperialnego oficera, gdyby ten za dużo chciał wiedzieć. Andros rzucił mu szybkie spojrzenie mówiące: ,,tylko spróbuj” i Dealiste wsadził rękę do kieszeni, odkładając do niej metalową gwiazdkę.
– Im większa kompania, tym weselej. A tak wielka kompania da nam naprawdę dużo radości – powiedział inkwizytor z miną, która mogła być wzięta za uśmiech. Lub za objaw rozstroju żołądka.


Po paru godzinach wjechali do wioski. Była to zabita dechami dziura. Jedynymi wyróżniającymi się budynkami były świątynia Trójcy i oberża. Na małym placyku przed pierwszą z tych budowli zebrała się grupa ludzi wyglądająca na typowych, stereotypowych chłopów. Wydawali oni radosne okrzyki, zapewne na widok kohorty wojska i oddziału Inkwizycji. Było to nieco dziwne, zważywszy, że zazwyczaj przejście wojska prze wieś wiązało się z drobnymi wybrykami żołnierzy typu: bójki w gospodach, kradzieże kur, deptanie zboża, czy integracja z miejscową ludnością cywilną płci żeńskiej. Jednakże, Andross zauważył, że część chłopów była uzbrojona w widły, kosy, cepy, kiścienie i tym podobny sprzęt.
Kiedy oddział był już blisko placyku, z gromady wystąpiło dwóch mężczyzn. Jeden z nich był krępy, ubrany jak większość chłopów, choć jego strój wyglądał na dość dobrej jakości. Jego twarz porastała czarna broda. Drugim był kościsty, wysoki siwiejący człowiek w sutannie.
– Khem... Niech będzie... tego... pochwalony... – zaczął ten niższy.
– Na wieki wieków – przerwał mu Andross. Gromada żołnierzy również się przywitała, głownie okrzykami typu: ,,wina!” (wino było o wiele bardziej popularne w tej części Imperium niż piwo).
– Zaprawdę, wielkich łask duchowych udzielił Pan Zakonowi Świętego Ładu – oznajmił starszy z mężczyzn.
– Tak. Niewątpliwie - odrzekł Andross, zastanawiając się, jak uchronić się przed demaskacją.
– Tak, tak – dodał czarnobrody. – Jeszcześwa nie zdążyli wysłać posłańca, że wilkołki grasujom, a pany inkwizyty i żołnierze już przyszli!
– Naprawdę... Czasem sam siebie zadziwiam – odpowiedział Joannes. Pomimo Dyscyplin i panowania nad emocjami czuł się lekko zaskoczony. Jego kłamstwo okazało się prawdą. To rozwiązywało problem żołnierzy.
– Khem... – znów odchrząknął krępy chłop, wyrywając inkwizytora z zaskoczenia.
– Ja jestem Saulius Demetriscu, sołtys tej wioski, a to wielce czcigodny Mauritius, nasz arcykapłan – Demetriscu wskazał na swego towarzysza. Duchowny niemal niedostrzegalnie skinął głową.
– Asesor Joannes Andross Turs – odpowiedział zakonnik i odkiwnął. – To co z tymi wilkołakami?
– Ano... Wasza przewielebność, one krecom się koło naszej wioski od gdzieś z trzech dni. Jest ich ze trzy tuziny!
– Spora wataha – stwierdził imperialny oficer. – A skąd o tym wiecie? Ktoś z wioski je widział i przeżył?
– Nie – odpowiedział zamiast starszego arcykapłan. – W pewnej odległości od wioski mieszkał Vlad, bogaty gospodarz, wdowiec, taki raczej gburowaty samotnik. Miał spore gospodarstwo, krowy, świnie i tak dalej. Przedwczoraj wysłałem wikarego z upomnieniem. Vlad od jakiegoś czasu nie opłacał działki na cmentarzu. Mateos! – krzyknął Mauritius w kierunku tłumu. – Chodź, opowiedz, co tam zastałeś.
Z tłumu wyszedł młodzieniec w szatach wikarego. Jego wzrok był rozbiegany, a głos łamiący się.
– Furtka była wyłamana. Drzwi do domu i stodoły też. To mnie... zaniepokoiło. Wszedłem na podwórko... poczułem... eee...
– Smród trupów – domyślił się Dealiste.
– Co? Tak, tak... Wszedłem do chałupy... Na podłodze w sieni leżały... ogryzione szkielety Vlada i jego jedynego parobka... Wokół były ślady walki...
– Dobrze, to straszne, ale z czego wnioskujecie o liczebności watahy?
– Zwierzęta – odrzekł arcykapłan, pozwalając ruchem ręki odejść Mateosowi. – Wszystkie zwierzęta Vlada zostały pożarte...
– A trochę ich miał – wtrącił się sołtys.
– Tak więc, musiało to być sporo stado – dokończył duchowny.
,,A juści”, ,,Tak, tak” dało się słyszeć z tłumu.
– No cóż. Chyba faktycznie będziemy się musieli tym zająć – powiedział Andross.
– Hmm... Może będziecie potrzebować wsparcia? – odezwał się imperialny oficer. – Mógłbym zostawić z dziesięciu ludzi...
– Nie. Dziękuję – odrzekł inkwizytor. – Poradzimy sobie. Nie chciałbym pozbawiać pańskich żołnierzy zasłużonego odpoczynku.
– Dobrze. Tak czy siak, póki co urządzimy tutaj sobie mały popas, co nie, chłopaki? – oficer zwrócił się do swoich legionistów. Wysłuchawszy ich pełnych entuzjazmu okrzyków, dodał – O ile nie będziecie mieli nic przeciwko temu.
– Nie, panie wojskowy – odrzekł sołtys.


– Legioniści odeszli już chyba wystarczająco daleko – odezwał się śledczy Dealiste.
– Wystarczająco daleko na co? – spytał się Andross.
Wszyscy inkwizytorzy i łowcy czarownic przebywali w lokalnej oberży. Byli zajęci czyszczeniem broni i innymi przygotowaniami do nadchodzącej walki. Konstabl Metav siedział za stołem i opowiadał kilku ciekawym wieśniakom zasłyszane historie o walkach z potworami i magami, jakie toczyli jego znajomi współbracia. Pomimo beznamiętnego tonu opowiadacza widać było zainteresowanie słuchaczy. Asesor Andross siedział na ławie pod ścianą karczmy i starał się wymyślić rozsądną taktykę walki z watahą wilkołaków. Dealiste podszedł do niego przed chwilą i wygłosił swoją uwagę o legionistach.
– Wystarczająco daleko na co? – powtórzył Andross.
– Mamy do wypełnienia zadanie – odpowiedział śledczy.
– Tak. Mamy unieszkodliwić watahę wilkołaków. Ale co mają do rzeczy legioniści?
– Mamy dotrzeć do Rzymu – odrzekł ściszonym głosem Dealiste.
– Zmiana planu. Skoro już odprawiliśmy tych żołnierzy, to naszym obowiązkiem jest zapewnić tej wiosce ochronę przed zagrożeniem.
– Rozkaz Generała jest nadrzędny – odparł śledczy.
– Wątpię czy Generał zaaprobowałby zostawienie tych ludzi na pastwę losu.
– Wieśniaków jest dużo. Poradzą sobie.
– Ale będą wielkie straty. Śledczy Dealiste, według brata co jest zadaniem naszego Zakonu?
– Zaprowadzenie Świętego Ładu na całym świecie – głos Dealiste był jeszcze bardziej oficjalny niż zwykle.
– Też. Ale przede wszystkim obrona ludności przed ciemnymi mocami.
– Ale najlepszym tego sposobem jest zaprowadzenie Ładu. A sprzeciw wobec rozkazów zwierzchnika niewątpliwie jest przeciwny Ładowi – Dealiste był nieustępliwy.
– Nie zapominaj, bracie, że ja też jestem twoim zwierzchnikiem. I podlegasz mojej jurysdykcji – zripostował Andross.
– A Stalowy Trybunał w Aquilei niewątpliwie surowo osądzi zdradę brata asesora – powiedział śledczy.
Joannes zerwał się z ławy z ręką na głowni miecza, ale po chwili zreflektował się i uspokoił za pomocą Dyscyplin.
– Posądzasz mnie o zdradę, bracie? To ciężki zarzut. Ale nie chcę rzezi w moim oddziale – inkwizytor zauważył, że oczy jego ludzi i wszystkich pozostałych obecnych w karczmie zwróciły się na niego.
– Więc rozwiążemy to tak. Wszyscy do mnie!
Inkwizytorzy i łowcy podeszli do swego dowódcy.
– Niech każdy, kto uważa, że powinniśmy udać się do Rzymu, stanie przy śledczym Dealiste – zaczął asesor. – A każdy, kto uważa, że powinniśmy zostać to i obronić tą wioskę, zostanie przy mnie.
Po chwili wynik był jasny.
– Pięciu na trzech – oświadczył Dealiste. – Bracie asesorze, jesteście przegłosowani. Jedziemy do Rzymu.
– Jedźcie – ze stoickim spokojem odarł Andross.
– Słucham?
– Tak. Wy pojedziecie do Rzymu, my zostaniemy w wiosce.
– Rozkaz Generała mówi o wyeliminowaniu elementów przeszkadzających.
– Tak, bracie śledczy? Zaatakujecie mnie? Wiecie, że jestem od was lepszy. Załóżmy, że po walce z nami, zostanie was... czterech. I to mocno poobijanych. Wioska nie zostanie obroniona, a ty doprowadzisz do Rzymu połowę oddziału. Tego chcesz? Nie bój się. Nie będę nikomu opowiadał o rozkazie Generała. Nawiasem mówiąc, ty to zrobiłeś. Chyba wszyscy tu zebrani już o nim wiedzą. I kto tu jest zdrajcą, Dealiste?
Śledczy jedynie w milczeniu skinął głową i skierował się w stronę wyjścia, za nim konstabl Metav, mentat Autem i dwóch łowców. Po chwili było słychać tupot koni.
Joannes znów usiadł na ławie. Bywalcy oberży cicho zaczęli komentować zajście, ukradkowo spoglądając na inkwizytora. Asesor spojrzał na swoich podwładnych. Nie był pewny czy oddział złożony z niego i dwóch łowców poradzi sobie z watahą trzydziestu wilkołaków.
Nie wszyscy członkowie Zakonu byli inkwizytorami. Łowcami czarownic nazywano zwykłych, szeregowych funkcjonariuszy. Z reguły zostawali nimi wychowankowie Zakonu, którzy nie potrafi kontrolować emocji i opanować Dyscyplin, lub też ludzie, którzy wstąpili do Świętego Ładu jako dorośli. Łowcy nie potrafili wykorzystywać Dyscyplin, więc ich wartość bojowa była dużo mniejsza niż w pełni wytrenowanych inkwizytorów.
Andross zaczynał żałować, że odrzucił pomoc legionistów.



– To chyba tutaj, bracie asesorze – powiedział jeden z łowców, wskazując ręką na obejście widoczne kilkadziesiąt metrów dalej. Trzech zakonników zbliżało się do miejsca zbrodni.
– Chyba oskarżeni zbiegli z miejsca przestępstwa - stwierdził drugi łowca.
– Odór zwierzoludzi jest wciąż silny, bracia – odpowiedział inkwizytor. – Należy zachować ostrożność.
Jeden z podwładnych Androssa wyjął swój muszkiet, załadowany jeszcze w wiosce. Drugi wyciągnął lewą ręką miecz, a prawą sięgnął do włóczni, którą miał zawieszoną na plecach.
– Formacja klina, bracia – oświadczył inkwizytor. Obaj podwładni ustawili się po jego bokach, nieco za nim. Joannes ruszył do przodu. W miarę zbliżania się do gospodarstwa, smród narastał, a wraz z nim odgłosy szurania i warczenia, dochodzące z chałupy. Gdy trzech zakonników przekroczyło furtkę, poobijane i odrapane drzwi domu otworzyły się. Z budynku powoli wyszła przygarbiona humanoidalna postać. Spod podartych i brudnych szmat widać było sierść porastającą ręce i nogi. Dłonie istoty była zakończone krótkimi pazurami, a jej twarz pokryta szarą szczeciną. Stworzenie rozejrzało się oczyma o wąskich żółtych tęczówkach i wciągnęło głęboko powietrze.
– Wyjdźcie pojedynczo z podniesionymi,, łap... rękoma – odezwał się Andross. – Zachowajcie spokój, a nikomu nie stanie się krzyw...
Istota zawarczała.
– Khhrryfda se ne shhtane? Akhura! Hrzecie ubidz naz i naze sceneta!
– Nie. Chcemy was zaaresztować. Zostaniecie dostarczeni do najbliższego rezerwatu. Poza tym – przecież niedawno to wy ,,ubiliście” człowieka.
– Fy naz ubyjhrete! – odwarczał wilkołak. – Ludom ne morhna ufa! Bedem uctowrhac na waze zwhroki!
Podczas kiedy zwierzoczłek odpowiadał inkwizytorowi, za jego plecami pojawiło się kilka istot podobnych do niego. Niektórzy byli nieco bardziej podobni do ludzi, niektórzy wręcz przeciwnie. Kiedy przywódca watahy skończył mówić, obnażył kły i zaczął powoli iść w stronę oddziału, a za nim jego ziomkowie.
– Udzielam wam ostatniego ostrzeżenia – powiedział Joannes.
Wilkołaki zaczęły biec. Inkwizytor machnął ręką i łowca stojący po jego lewej zamachnął się i rzucił włócznią. Przywódca watahy uskoczył przed oszczepem, ale pocisk wbił się w brzuch biegnącego za nim zwierzoczłeka. Innemu potworowi w bark wbiła się metalowa gwiazdka rzucona przez Joannesa. W tej samej chwili drugi łowca wystrzelił. Wódz wilkołaków padł na ziemię. Reszta istot zawahała się, a jedna z nich zaczęła uciekać. Po paru sekundach jednak z domu wybiegło jeszcze koło dziesięciu stworzeń i wataha wznowiła atak.
Joannes przybrał postawę obronną i kątem oka zerknął na podwładnych. Łowca po prawej również szykował się do walki wręcz, drugi zakonnik gorączkowo ładował muszkiet. W tym czasie wilkołaki były już kilka metrów od trójki ludzi. Andross ruszył, aby przebiec te parę kroków. W chwili, gdy najbliższy ze zwierzoludzi był tuż przed nim, inkwizytor z rozpędu skoczył i przeleciał nad jego, w powietrzu wykonując zwrot w stronę swego oddziału. Zanim opadł, ciosem miecza rozłupał czaszkę wilkołaka, a gdy wylądował, zadał cios w plecy innemu stworzeniu, które przez ten czas znalazło się już przed nim. W tej chwili jeden z łowców wystrzelił, powalając następną bestię. Drugi zakonnik wbił miecz w brzuch jakiegoś zwierzoczłeka, ale dwa następne rzuciły się na niego, przygniatając go do ziemi. Joannes był okrążony przez bestie, ale na razie udawało mu się unikać ich ciosów. Łowca-strzelec ogłuszył jednego z wilkołaków ciosem kolbą muszkietu i zaczął uciekać, żeby z dala od pola bitwy załadować broń. Jednakże pobiegło zanim dwóch zwierzoludzi, którzy już uporali się z jego kompanem.
Andross unikając ciosu, samym koniuszkiem miecza rozpruł jednemu z potworów krtań. Jednak wciąż około dziesięciu istot próbowało go zabić. Inkwizytor usłyszał okropny, pełen bólu i strachu krzyk. To wilkołaki złapały drugiego z jego podkomendnych. Joannes naprężył miecze nóg i wyskoczył z okrążenia. Przebiegł parę metrów. Wataha natychmiast rzuciła się w jego kierunku. Inkwizytor szybko wyciągnął z rękawa następną gwiazdkę i miotnął nią, zmniejszając liczebność przeciwnika. Błyskawicznie omiótł wzrokiem pole bitwy i zadecydował, że pora na Dyscyplinę Akceleracji.
Zakonnik zamknął oczy i na chwilę rozluźnił mięśnie. Ustabilizował swój oddech. Zaczął czuć, jak jego serce zaczyna bić w szaleńczym tempie. Ale nie czuł strachu, ani gniewu. Nie czuł nic.
To wszystko trwało najwyżej cztery sekundy. Gdy Joannes otworzył oczy, najbliższy wilkołak był o krok przed nim. Inkwizytor błyskawicznym cięciem rozciął go na pół i ruszył naprzód. Wirując i podskakując, zadawał tak szybkie, że niemal niedostrzegalne ciosy, siejąc wśród bestii popłoch. Potwory rozbiegły się (niektóre na czterech łapach), zostawiając pięć trupów. Joannes szybko się odwrócił i zużył dwie następne gwiazdki by zatrzymać dwóch zwierzoludzi, którzy już rozszarpali jego ostatniego podwładnego, a teraz biegło ku niemu.
Wtem Andross poczuł okropny ucisk w klatce piersiowej. Dyscyplina Akceleracji miała to do siebie, że niezbyt dobrze robiła na serce – mogło po prostu nie wytrzymać przyśpieszonego tempa pracy. Inkwizytor zaczął szybko wychodzić z transu. Widząc, jak stoi bez ruchu, zwierzoludzie odzyskali odwagę i ruszyli na niego. Joannes uznał, że raczej się niczego nie nauczyli i kiedy się zbliżyli po raz kolejny zastosował sztuczkę ze skokiem. Jednak skoczył odrobinę za nisko. Przelatując nad bestiami poczuł okropny ból w prawej nodze. Szczęki jednego z wilkołaków zatrzasnęły się na jego stopie. Bestia szarpnęła łbem odszarpując sporą część stopy zakonnika. Joannes upadł około metra dalej. Wilkołak obrócił się w jego kierunku i w tym momencie Andross usłyszał huk wystrzału i jeden z potworów padł na ziemię. Cztery pozostałe zaczęły się w popłochu rozglądać i za chwilę salwa powaliła trzy z nich. Ostatni zaczął uciekać w kierunku gospodarstwa, ale jego również dosięgła kula. Inkwizytor uniósł się lekko na łokciu i w odległości jakichś stu metrów dostrzegł swoich wybawców. Dziewięciu ludzi w imperialnych mundurach i...
– Hej, Wysoki Sądzie! – Xavras Apostos da Nikopolis wesoło zamachał do Joannesa. – Masz cholerne szczęście, że się tu przytelepaliśmy!
– Wasza Wielebność! – krzyknął Terricus, gdyż to on dowodził malutkim oddziałem. – Co z wami?!
– Jeden ze zwierzoludzi urządził sobie z mojej stopy ostatni posiłek przed śmiercią – inkwizytor wskazał na swoją stopę. – Udzielam wam podziękowania starszy trybunie wojskowy. Postaram się, aby to doszło do waszych zwierzchnik.... – Andross przerwał. – Ale co właściwie tutaj robicie?
– Ci popaprańcy z Bizancjum...- zaczął Terricus, ale w tym momencie dostrzegł ranę inkwizytora.
– O cholera! Legionisto – trybun skinął na jednego ze swoich żołnierzy. – Zajmijcie się raną Jego Wielebności.
– Dziękuję za troskę, starszy trybunie wojskowy – powiedział Andross, wyciągając nogę w kierunku pochylonego legionisty. – Więc?
– Co? A tak. Jakiś czas po waszym odejściu na Daborum napadła banda Bizantyjczyków. Właściwie to armia. Ze dwa tysiące ubranych na czarno sku...
– I ulegliście przewadze liczebnej? – przerwał Joannes.
-– Tak. Dokładnie. Ja i paru moich żołnierzy – Kamillus machnął ręką w kierunku swoich podwładnych – byliśmy w wiosce, w karczmie. Kiedy się zorientowaliśmy, nie było sensu włączać się do bitwy. Najlepszym, co mogliśmy zrobić, to pomóc ewakuować się mieszkańcom wioski. Wiadomo, co Bizantyjczycy robią z jeńcami. I co zrobili z chłopcami z mojego oddziału. – Terricus zacisnął pięści. – Jeszcze za to zapłacą, czarcie bękarty!
– A co robi tutaj ten wampir, czy też jak wolicie, ,,czarci bękart”? – inkwizytor wskazał na Xavrasa.
– O, przepraszam! – wampir wyszczerzył zęby w uśmiechu, co wyglądało dość makabrycznie. – Z tego co wiem, w moje poczęcie nie był zamieszany żaden czart. Ani inny gatunek demona.
Żołnierz Terricusa prowizorycznie omotał nogę Joannesa jakąś szmatą i zaczął się zastanawiać co dalej. Najwyraźniej nie był prawdziwym medykiem. Któryś z legionistów wymruczał z podziwem ,,żywotny, psiajucha” patrząc na Anrossa.
– No właśnie – odpowiedział Terricus. – Nasz jeniec zachował się dziwacznie jak na krwiożłopa. Kiedy osłanialiśmy ucieczkę wieśniaków, od armii atakującej naszą placówkę odłączył się oddział kawalerii i zaczął pędzić w naszą stronę. I wtedy pojawił się pan Apostos na koniu. Wystrzelił z pistoletu do jednego z jeźdźców i ustrzelił drania. Ruszyli za nim. Po jakiejś pół godzinie, gdy już znacznie się oddaliliśmy od Daborum, on do nas przygalopował. Strasznie nalegał, żeby jechać z nami. W tej sytuacji, zgodziłem się.
– Pozwólcie, Wysoki Sądzie, że uzupełnię – wtrącił się wampir. – Budynek, w którym mnie przetrzymywano, było blisko ściany atakowanej przez moich ziomków. Dlatego szybko zostałem uwolniony... choć raczej nie sądzę, aby to było powodem tej napaści. Serdecznie przywitałem się z wybawcami i szybko zarekwirowałem jakiegoś konia. Potem strzeliłem do tamtego nieszczęśnika i zacząłem uciekać. Odciągnąłem ich, a potem zgubiłem. Dodam jeszcze, że nasi podopieczni cywile z Daborum, są w tej wiosce, która przed chwilą została uwolniona od wilkołaków.
– Pozostaje kwestia motywu – odezwał się inkwizytor. – Dlaczego zdradziliście swoich kompanów? I to w chwili, kiedy was uratowali z imperialnej niewoli?
– Powiedzmy, że mam swoje powody – wampir znów się wyszczerzył.
– Ustalimy, to później, wampirze.
– Khe, trybunie – odezwał się żołnierz opatrujący ranę Joannesa – jakoś by to trzeba zdezynfekować. – Dopiero teraz inkwizytor przyjrzał się medykowi. Był to mężczyzna w wieku koło trzydziestu lat. Nie sprawiał wrażenia wzorcowego legionisty Imperium – bo też nim nie był, na jego pagonach Andross zauważył znak młota i jedną belkę, co oznaczało rangę inżyniera wojskowego czwartej kategorii. Technik był dość drobny jak na wojskowego, w dodatku wyglądało na to, że garbi się zawsze, a nie tylko teraz przy opatrywaniu. Na nieogolonej twarzy inkwizytor dostrzegł kilka blizn, chyba po oparzeniach. Oczy inżyniera patrzyły na pacjenta z niechęcią, podejrzliwością i chyba nawet obrzydzeniem. Asesor nie pamiętał go z twierdzy – w trakcie pobytu nie zdążył się zaznajomić ze wszystkimi podopiecznymi.
– Przypalamy, trybunie? – spytał się dowódcy, a w jego oczach Joannes dostrzegł błysk podniecenia.
– Nic z tego, Stretogor – Terricus pokręcił głową. – Nie mam zamiaru potem świecić oczami przed dowództwem za spalenie funkcjonariusza Zakonu. – Oficer na chwilę zamilkł, po czym z wahaniem sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął wysłużoną manierkę.
– Masz. Lej tym. Tylko... zostaw trochę.
Inżynier dezyfenkował ranę czystym spirytusem. Ale inkwizytor się nie krzywił. Namyślał się. Stretogor. Teraz to nazwisko coś mu przypomniało, chyba kilka dni temu w jakiejś rozmowie miedzy sobą legioniści narzekali na jego wybryki.
– I co teraz zamierzacie, starszy trybunie wojskowy?
– Powinniśmy powiadomić najbliższe jednostki o złamaniu rozejmu. Wyślę któregoś z legionistów. – odparł Kamillus. – Chyba wieśniacy użyczą mu konia.
– Świetnie. Pojadę z nim. – oświadczył Andros.
Terricus zrobił minę, jakby inkwizytor właśnie oświadczył mu, że chce wziąć z nim ślub, a Apostosa mogą adoptować jako syna.
– Wielebny... Wasza noga jest trochę... nietego...
– Szajbus... Jak oni wszyscy... Niech sobie jedzie i jeż mu w zadek – wymruczał inżynier Stretogor, zawijając ranę w w miarę czysty opatrunek, który wygrzebał ze swojej torby z napisem ,,Nie ruszać”, którą miał przewieszoną przez ramię.
– Inżynierze! Za obrazę funkcjonariusza Inkwizycji, dzień karceru! – skarcił podwładnego trybun
Odpowiedzią Stretogora był paranoiczny chichot.
– Sfajczyłem Wam już trzy karcery, a z ostatnim pewnie zrobili to samo Bizantyniaki!
– Proszę mu wybaczyć, wielebny, on jest... – zaczął Kamillus.
– Bez znaczenia – uciął jego wypowiedź inkwizytor.
– Czy Wasza Wielebność naprawdę musi tam jechać osobiście?
– Tak. Nastąpiła pewna okoliczność na skutek, której powinien podążać w tamtym kierunku, co zresztą zrobiła reszta mojego oddziału. To bardzo ważne.
Terricus dopiero teraz zorientował się, że brakuje kilku łowców. Ale za bardzo go to nie zainteresowało. Miał gorszy problem. Jeżeli wyśle inkwizytora w drogę z jednym legionistą, prawdopodobnie zakonnik nie dojedzie do twierdzy. Ale należałoby zostawić w wiosce paru obrońców – nie stawią czoła całej armii, ale mogą pomóc chłopom obronić się przed jakimiś maruderami, czy bizantyjskimi zwiadowcami.
W końcu podjął decyzję.
– Ja i inżynier Stretogor pojedziemy z panem, Wielebny. By zadbać o pańskie zdrowie i zwiększyć szansę, ze wiadomość o inwazji zostanie dostarczona.
– A co ze mną? – wesoło wtrącił się Apostos. – Wspominałem panu, trybunie, że mam pewien interes do komewaszych władz. A chyba jest mi coś pan winien...
Racja. Jeńca nie można było zostawić na linii frontu.
– To nie byłoby konieczne, trybunie wojskowy – odparł inkwizytor.
,,Teraz tak mówisz, a ciekawe co powiedzą Twoi kolesie, jak Cię znajdą wykrwawionego w jakimś rowie” pomyślał Terricus. Innemu oficerowi takie coś uszłoby na sucho – Kamillus uważał Inkwizycję za w sumie dość sprawiedliwą i na pewno jej przedstawiciele zrozumieliby, ze nie mógł zmusić Androsa do zostania, ale Terricus niemal od początku kariery był na cenzurowanym ze względu na swego ojca. Poza tym, klecha twierdził, że ma ważny powód. Eskorta rannego inkwizytora i więźnia, który twierdził, ze ma coś istotnego do przekazania dowództwu, była zbyt poważnym zadaniem, by pozostawić je komuś innemu.
– Wielebny, jako wojskowy nie podlegam pana rozkazom i nie może mi pan zabronić jechać z meldunkiem. – zdecydowanie odpowiedział trybun.
– Więc dobrze – inkwizytor skinął głową.
– Jak wlec się po wertepach z tym szalonym habiciarzem, to sobie jedź! – technik nagle poderwał się z ziemi.
– Stretogor, kolejny dzień karceru! A zresztą... – trybun machnął ręką. – Jak chcesz to sobie zaczekaj tutaj na Bizantów, na pewno się ucieszą ze smacznego kąska, choć nieco przypalonego.
– Po głęboki namyśle zgadzam się jechać! – krzyknął inżynier przy wtórze śmiechu legionistów.
– Dobra. Chłopaki, pomóżcie Wielebnemu iść. – oficer odwrócił, ale nagle coś sobie przypomniał. – Acha, Stretogor, jeszcze jedno.
– Co?
– Oddawaj moją piersiówkę.

__________________
Nie panem, ani mistrzem, lecz sługą jestem.

Na początku był Ład,
a Ład był u Boga,
i Bogiem był Ład.
Wszystko przez Niego się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.

Niech Ład będzie w Was, a błogosławieństwo Pana z Wami.
23-08-2006 10:38 Inkwizytor jest offline Szukaj postów użytkownika: Inkwizytor Dodaj Inkwizytor do Listy kontaktów
Landstraad
Member


Data rejestracji: 11-08-2006
Postów: 35
Skąd: tyle krwi?

Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

ciekawe, ciekawe Big Grin Big Grin
fajne teksty z tymi gruszkami w popiele i wogóle dobry poziom

a ta gwiazda nazywa sie szuriken

__________________
Nick: Landstraad
ID: 4398

Zarabiaj duzo kasy - alternatywa dla allegro?
23-08-2006 14:02 Landstraad jest offline Szukaj postów użytkownika: Landstraad Dodaj Landstraad do Listy kontaktów
Inkwizytor
Full Member


Data rejestracji: 15-08-2006
Postów: 60
Skąd: Duszą z Torunia

Autor tematu Temat rozpoczęty przez Inkwizytor
Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

Dziękuję za dobre słowa.
Iwem, że szuriken Big Grin Ale wydawało mi się, że to słowo z jakiegos azjatyckiego języka, więc raczje bohaterowie nie powinni go znać.

__________________
Nie panem, ani mistrzem, lecz sługą jestem.

Na początku był Ład,
a Ład był u Boga,
i Bogiem był Ład.
Wszystko przez Niego się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.

Niech Ład będzie w Was, a błogosławieństwo Pana z Wami.
23-08-2006 14:12 Inkwizytor jest offline Szukaj postów użytkownika: Inkwizytor Dodaj Inkwizytor do Listy kontaktów
Landstraad
Member


Data rejestracji: 11-08-2006
Postów: 35
Skąd: tyle krwi?

Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

har har, ale lepszy jest szuriken niz rzucafka Tongue

__________________
Nick: Landstraad
ID: 4398

Zarabiaj duzo kasy - alternatywa dla allegro?
23-08-2006 14:22 Landstraad jest offline Szukaj postów użytkownika: Landstraad Dodaj Landstraad do Listy kontaktów
malekith
Triple Ace


images/avatars/avatar-1253.jpg

Data rejestracji: 06-08-2006
Postów: 214
Kraina: Necropolia
Skąd: Stegna

Odpowiedź na Posta Odpowiedź z cytatem Edytuj/Usuń Posty Zgłoś Posta do Moderatora       Przeskocz na górę strony

a ja napisze tyle:

do roboty leniu Big Grin
czekamy na więcej

__________________


the roof, the roof, the roof is on fire
we don't need no water
let the motherf***er burn
burn motherf***er, burn



23-08-2006 14:25 malekith jest offline Szukaj postów użytkownika: malekith Dodaj malekith do Listy kontaktów
Struktura drzewiasta | Struktura tablicy
Przejdź do:
Zamieść nowy temat Wątek jest zamknięty
Oficjalne Forum Blood Wars » Różne » Nasza twórczość » Nasze historie » Rozdiał III powieści - proszę o opinie i zwracanie uwagi

Oprogramowanie Forum: Burning Board 2.3.6, Opracowane przez WoltLab GmbH